Ostatnie dni nie napawają optymizmem. Widzimy co dzieje się na świecie, jak rozwija się sytuacja zdrowotna w Polsce. I tak naprawdę nikt nie wie co nas czeka. Owszem, możemy kalkulować, szacować, przewidywać. Ale to są przypuszczenia, mniej lub bardziej realne, które mogą, ale nie muszą znaleźć odzwierciedlenia w przyszłości. Bo tej przyszłości jeszcze nie ma: jest jej wyobrażenie. Czy jest sens bać się czegoś, czego jeszcze nie ma..? Boimy się nie przyszłości, ale jej wizji, która tworzy się w naszych umysłach. Kto ma tendencje do snucia czarnych scenariuszy, ten cierpi paraliżowany strachem.
Oczywiście, tylko idiota ignoruje dane podane na tacy. Można by było je olać i nie analizować tego co obserwujemy za granicą, ale skutki zapewne byłyby tragiczne. Da się zauważyć, że w różnych krajach, w zależności od przyjętego postępowania, krzywa zachorowań się wypłaszcza. Co niestety, nie znaczy, że liczba zachorowań się zmniejsza.

Dlatego akcja #zostanwdomu ma podwójny sens. A nawet potrójny!

Pierwszy powód jest oczywisty: dla dobra i zdrowia nas wszystkich.

Drugi: świat zaczyna oddychać. Samoloty na ziemi, samochody na parkingach, ulice puste. U wybrzeży Sardynii pojawiły się delfiny, w weneckich kanałach pływają ryby i łabędzie. Powietrze się oczyszcza. Mniej zakupów = mniej śmieci. Planeta zaczyna oddychać.

I wreszcie powód trzeci: kontakty międzyludzkie.
Siedzimy w domach i mamy dla siebie czas; wreszcie możemy spędzać go razem. Niby oczywiste, ale dochodzi jeszcze rzecz, w sumie zaskakująca: mimo, że nie możemy spotykać się ze znajomymi, przyjaciółmi, rodziną, ba, paradoksalnie DZIĘKI TEMU, zbliżamy się do siebie i zacieśniamy kontakty. Chwała potędze Internetu!

Przy tym kreatywność, która ujawnia się w ludziach po prostu mnie zachwyca:)
Memy, filmiki, świetne teksty, sympatyczne zabawy/wyzwania krążące w internetach są genialne. Codziennie coś nowego. Wczoraj ze trzy razy prawie popłakałam się ze śmiechu. Uwielbiam ludzi z poczuciem humoru, a tych na szczęście wokół nas nie brakuje. I to jest cudowne. Niestety nie jestem w stanie podać autorów, bo ich dzieła stały się już viralami i żyją własnym życiem, ale powiem im jedno: sztos!

W tej sytuacji mamy wybór:
Opcja nr 1: możemy się zamartwiać. Czytać codzienne statystyki, oglądać telewizję i analizować liczby ofiar. Załamywać ręce i snuć czarne wizje.
Opcja nr 2: przyjąć, że nie ma tego złego. Pozytywnie wykorzystać ten, dziwnie nam dany czas i ponadrabiać zaległości. Przede wszystkim towarzyskie (tak! patrz wyżej ;)). I żartować, oswajać się z sytuacją.

Czas jest (był..?) towarem deficytowym. Na co dzień praca, zakupy, obowiązki. Teraz owszem, praca i nauka nadal, ale przynajmniej bez dojazdów. Więc bez korków.

Tak, wiem, praca zdalna dla osoby nie przyzwyczajonej do ciągłego towarzystwa młodszego pokolenia może być koszmarem. Normalne czynności, które w biurze zajęłyby dwie godziny, teraz rozwleką Ci się na sześć. Jak dobrze pójdzie. I coś mi się wydaje, że panie mają trudniej;) Może słyszeliście:

– Mamo, mamo!
– Mamo, gdzie mój piórnik?
– Mamo, głodny jestem.
– Mamo, on mnie bije!
– Mamo, uderzyłem się w palec, buuu…
– Mamo, nie rozumiem tego zadania.
– Mamo, nudzę się.
– Tato, tato! (myślisz: co za ulga…)
– Tato, gdzie jest mama?

Niektórzy nie radzą sobie z nadmiarem szczęścia w postaci ciągłej obecności kochanej rodzinki;) Rozbawił mnie dialog lekarza dzwoniącego do pacjenta, mniej więcej w ten deseń:

– Dzień dobry, tu dr Iksiński. Sytuacja wygląda tak, że musi pan poddać się przymusowej kwarantannie. Ma pan dwie opcje: opcja A: zostaje pan z żoną i dziećmi…
– B, panie doktorze, wybieram opcję B.

No dobrze, uporaliście się z lekcjami, pracą, siedzicie z rodziną w domu. Co możecie zrobić?
Zakupy nie, siłownia nie, kino nie, knajpa nie. Może jednak gdzieś się wybrać..?

(znalezione w Internecie)

Miejsce docelowe wybrane;) Jak więc spędzić czas, by nie zgłupieć? Może niewymuszona zabawa z dziećmi..? Wielu o czymś takim dawno zapomniało.
Poniżej najzwyklejsze czynności, które zazwyczaj spychane są na boczny tor, bo przecież nigdy nie ma czasu. Tymczasem możemy:

  • czytać,
  • pisać,
  • rysować,
  • malować (obrazy lub ściany, co kto woli:))
  • oglądać film,
  • rozmawiać/chatować z rodziną, przyjaciółmi i dalszymi znajomymi,
  • zrobić video-imprezę,
  • grać (nie tylko na konsoli, pamiętajcie o planszówkach:)),
  • pichcić,
  • ćwiczyć (wcale nie trzeba skończyć kwarantanny z wyższą wagą i marną kondycją –  staram się w to wierzyć :D)
  • posprzątać mieszkanie „w kątach”,
  • posegregować dokumenty (ktoś ma na to czas w „normalnym życiu”?),
  • zrobić remanent w ciuchach,
  • poleżeć w wannie i zrobić sobie spa,
  • pogłaskać kota dłuuuugo,
  • posprzątać ogródek,
  • posprzątać garaż/strych/komórkę pod schodami/pawlacz w przedpokoju/szuflady w komodzie (wstawić co Wam pasuje),
  • pobawić się w barmana (Wy też macie jakieś dziwne resztki alkoholi, których szkoda wylać, a jakoś nikt ich nie pije? Na płyny do dezynfekcji się nie nadają, ale wypadałoby się kiedyś nad nimi zlitować :D),
  • powoli zabierać się za malowanie pisanek,
  • układać puzzle,
  • niemoralna propozycja; dopowiedzcie sobie sami: mieszkający bez dzieci i dziadków kiedy i gdzie chcą, pozostali muszą poczekać, aż dzieci usną;),
  • ha, mam! Sparować skarpetki!

Część społeczeństwa wirusa się nie obawia. Ja należę do tej, która powody do strachu ma – głównie ze względu na obniżoną farmakologicznie odporność synka. Parę dni temu byliśmy z nim w szpitalu, na niezbędnych badaniach związanych z trzymaniem w ryzach jego choroby.
To był nasz, bo ja wiem… może sześćdziesiąty pobyt, może więcej. Część z tych wizyt na szczęście jest tylko jednodniowa. Przyzwyczailiśmy się, jest to naturalny element naszego życia. Tym razem jednak czułam się poddenerwowana. Najchętniej przełożyłabym tę wizytę na później. Ale logika i lekarze, mimo obaw, byli zgodni: i tak badania zrobić trzeba, to po pierwsze, a po drugie, później w szpitalu ryzyko może wzrosnąć. Inaczej: wzrośnie. Teraz się bałam, bo, szczególnie na izbie przyjęć, bywa różnie; zdarzyło się małemu złapać jakiegoś wrednego drobnoustroja. Jednego tylko podrapie w gardle, a młody kładzie się z zapaleniem płuc. Nie ma w tym czyjejś złej woli, ale realne ryzyko owszem.

Tymczasem w szpitalu – pusto, cicho. Zawsze tłumy, pełna izba, kolejki do poradni, gwar. Teraz ciiiisza…. Obowiązkowy pomiar temperatury przed wejściem, dezynfekcja, przepustki. Oddziały zamknięte. Ulżyło mi. Ale i zasmuciło. Inne choroby nie czekają, życie toczy się dalej. Kogoś rozboli ząb, ktoś ma nowotwór, ktoś inny złamał rękę. 
A przecież nie chodzi tylko o kwestie zdrowotne. Ktoś musi zrobić przegląd samochodu, naprawić uszkodzoną rurę, zrobić zakupy, wysłać paczkę, kupić leki.

Nie wszystko da się zrobić zdalnie. Nie wszystko można odwiesić na kołku.
Nie zamkniemy się wszyscy w domach.
Po prostu się nie da.

W najtrudniejszej sytuacji są pracownicy służby zdrowia. Pracujący na pierwszej linii, co tu dużo mówić, z narażeniem zdrowia i życia. Bez nich leżymy. Priorytetem powinno być ich bezpieczeństwo. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by pomyśleć jak poradzą sobie chorzy bez ratowników, lekarzy i pielęgniarek. Przerąbane ma też policja, straż czy wojsko. Narażają się ci, dzięki którym my, siedzący w domach, możemy w miarę normalnie funkcjonować. Sprzedawcy, panie kasjerki, obsługa poczty, kurierzy, panowie wywożący śmieci. Ludzie dobrej woli pomagający seniorom w zakupach, wolontariusze zajmujący się zwierzakami, których właściciele nie mogą się nimi teraz zaopiekować. Panie, szyjące maseczki dla szpitali na własnych maszynach w swoich domach. Ludzie, dowożący jedzenie i picie kierowcom stojącym na granicach.

To naprawdę jest budujące. Wielkie podziękowania!

Wspólnie róbmy co się da, czyli kto może siedzi na tyłku. Kto nie może, stosuje się do wszelkich zalecanych wytycznych. Tyle możemy zrobić. Ci, którzy mają to w nosie i zachorowania się nie boją, niech pomyślą o innych, na egoizm nie ma teraz miejsca.
I myślmy pozytywnie, bo zamartwianie się po prostu nie ma sensu.

Nigdy nie podobało mi się przysłowie: Nadzieja matką głupich.
Gdyby nie nadzieja, to, śmiem twierdzić, ludzkość by wyginęła. Nadzieja daje siłę i odwagę, pomaga przetrwać ciężkie chwile. Pozwala zobaczyć światełko w tunelu. Nadaje sens życiu.
Pięknie ujął to ksiądz Twardowski, mówiąc, że nadzieja pozwala patrzeć dalej. Już sam tytuł tomu z wyborem jego tekstów jest znamienny: Nadzieja pozwala żyć.

Wciąż mamy wybór.
Jaki?
Kładziemy się i płaczemy z rozpaczy nad wizją zagłady albo bierzemy dupę w troki i z nadzieją na dobre jutro zabieramy się W DOMU za rzeczy, na które nie mamy czasu na co dzień. Patrz wyżej.
I odnawiamy kontakty z bliskimi.

Z przeszłości wyciągamy wnioski, skupiamy się na teraźniejszości i mądrze zabezpieczamy na przyszłość. I nie mam na myśli rocznego zapasu papieru toaletowego.

Zdrowia kochani! I pogody ducha:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *