Lubię stanąć przed regałem, w naszym z mężem „gabinecie” i zanurzyć się w tytułach. Wybieram coś w zależności od nastroju, potrzeby chwili albo po prostu patrzę co dziś wpadnie mi w oko. Potrafię czytać kilka książek naraz, chyba, że akurat trafię na coś, co powoduje, że noc przestaje istnieć. Nie znam pojęcia nudy, przecież zawsze mogę sięgnąć po książkę:) Bo książki kocham miłością czystą i bezinteresowną. Ileż razy przenosiły mnie w inny świat! Budziły emocje, ukryte gdzieś głęboko. Podnosiły na duchu, dodawały siły. Otwierały oczy.

Książki są moją słabością, z którą absolutnie nie mam zamiaru walczyć. Nie umiem książki wyrzucić, ba, wciąż dokupuję nowe. Mąż także, więc książki panoszą się u nas po całym domu. W tej kwestii mój minimalizm leży i kwiczy. Właściwie nie, leży i cichutko popiskuje, tak cichutko, że w ogóle go nie słyszę. Owszem, można czytać na czytnikach, tabletach; doceniam takie rozwiązania na wyjazdach, gdy ilość bagaży siłą rzeczy jest ograniczona. Ale to nie to samo, co zaszyć się z żywą książka pod kocem, z pachnącą herbatą, przy ciepłym świetle lampy. A gdyby i prądu zabrakło, nawet przy świecy. Spróbujcie czytać na czytniku, gdy prąd Wam wyłączą. Dobra, dobra, powerbank się rozładował. W każdym razie wolę czuć zapach farby drukarskiej, fakturę papieru. Przy okazji trochę kichać, bo kiepsko znoszę kurz;)

wszędzie, to wszędzie;)

Stanęłam więc przed regałem, żeby wziąć się za doprowadzenie go do ładu, bo bałagan zapanował niemiłosierny ostatnio i przyszło mi na myśl, że wiele z tych książek zostawiło we mnie głęboki ślad. Myślę nawet, jestem przekonana, że dzięki nim, w jakimś stopniu, stałam się takim, a nie innym człowiekiem.

Zaczęłam grzebać w pamięci i poszukiwać tytułów, które były dla mnie bardzo ważne. Wielu zresztą nie musiałam szukać, ich fragmenty, obrazy, mam wyryte w pamięci. Ale im bardziej się zagłębiałam, tym mocniej stawało się dla mnie jasne, czego się podjęłam. To nie jest materiał na jednego posta:)
Dlatego przed Wami część pierwsza.

Zaznaczę jeszcze, że nie znajdziecie tu recenzji. To zapis moich wspomnień, luźne szkice, obrazy, które zostaną ze mną na zawsze. Na pierwszy ogień: czasy dzieciństwa i nastoletnie. Co do zasady kolejność tytułów nie ma znaczenia.

„Baśnie” Jana Christiana Andersena
Moje pierwsze wydanie to egzemplarz przepięknie ilustrowany przez Jana Marcina Szancera, z Królową Śniegu na okładce. Godzinami mogłam przyglądać się szczegółom na ilustracjach i dopowiadać sobie resztę.  Śmiało mogę powiedzieć, że na baśniach Andersena się wychowałam. Znałam każde słowo, żyłam w tym baśniowym świecie wraz z bohaterami. Płakałam rzewnymi łzami na losem brzydkiego kaczątka i dziewczynki z zapałkami, martwiłam się wraz Gerdą o małego Kaja, wsłuchiwałam w opowieść latarni. Poznawałam ludzkie wady, wytknięte w „Świniopasie” czy „Słowiku”. Z czasem dochodziły kolejne baśnie, często smutne, mówiące o przemijaniu, rozpaczy, tęsknocie, jak „Opowieść o Matce”. I zawsze, mimo opisywanych niesprawiedliwości, mimo biedy, zła na świecie, baśnie te przepełnione były siłą dobra, uczciwości i prostych zasad rządzących światem.

Ach kochany Augustynie,
wszystko minie, minie, minie…
Hans Christian Andersen, „Świniopas”

„Król Maciuś Pierwszy” Janusza Korczaka
Przygodami dzielnego Maciusia zaczytywałam się ilekroć jechałam do Babci. U Babci było bowiem wydanie z 1957r., z dzieciństwa mojej Mamy, z cudownymi ilustracjami Jerzego Srokowskiego. Mały król wzbudzał mój podziw i szacunek, jednocześnie martwiłam się o niego strasznie. Był takim dobrym, wrażliwym i skrzywdzonym dzieckiem… Metaforę zrozumiałam po latach.

„Samo się” Jadwiga Jasny
Mała, niepozorna książeczka, z serii „Poczytaj mi Mamo”. Wywarła na mnie, dziecku, taki wpływ, że po prostu przestałam mówić, że coś zrobiło się samo: wylało, przewróciło, potłukło. Ciepła, nienachalna opowiastka tłumacząca, że odpowiadamy za swoje czyny.

„Pan Wołodyjowski” Henryka Sienkiewicza
Za tę pozycję wzięłam się szybciej, niż ustawa przewiduje, czyli w II klasie podstawówki;) A to dlatego, że rodzice mieli w domu cegłę bogato ilustrowaną fotosami z ekranizacji Jerzego Hoffmana z 1969r., gdzie główne role odtwarzali wspaniali Magdalena Zawadzka i Tadeusz Łomnicki. Jaśniej: Baśka wyglądała jak moja mama, były z Zawadzką bardzo do siebie podobne:) Więc historia miłości Hajduczka i pana Michała, Ketlinga i delikatnej Krzysi okraszone straszliwym Azją, rozpalały moją wyobraźnię. I ostatecznie żal mi było Azji niezmiernie…  Kwestie historyczne i polityczne zaciekawiły mnie znacznie później i dopiero wtedy wiele rzeczy do mnie dotarło. Tak więc „Trylogię” czytałam od końca.

źródło: echodnia.eu
źródło: akademiapolskiegofilmu.pl

„Omijajcie wyspę Hula” Marty Tomaszewskiej
Fantastyczna opowieść, którą po raz pierwszy przeczytałam będąc w wieku głównej bohaterki: genialny sposób, żeby wyobrazić sobie siebie na jej miejscu. Ciekawa, pełna fascynujących przygód książka, z naprawdę sensownym przesłaniem. Niejednym.

„Tajemnica białego pokoju” także Marty Tomaszewskiej
Historia z innego gatunku niż poprzednia, ale pamiętam, że wciągnęła mnie bez reszty, czyli do ostatniej strony:) Fajna książka dla młodzieży, napisana lekko i ze sporą dawką poczucia humoru.

„Bracia Lwie Serce” Astrid Lindgren
Oj, płakałam. Cudowna i wzruszająca.

Mikołajek” Jean Jacques Sempe, Rene Goscinny
Zaczytywałam się w podstawówce, czytam z bananem na twarzy do dziś:) Dla mnie siłą książek o przygodach Mikołajka i innych chłopaków jest genialny język (chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że starsze tłumaczenia były lepsze), obserwacja świata z punktu widzenia przesympatycznych zbójów plus bezpardonowe kpiny z dorosłych.

Parę lat temu, jeszcze-wtedy-nie-mąż, wręczając mi jeden z kolejnych tomów, taką słodką dedykację na stronie tytułowej umieścił:

(tu cenzura;)) mojej,
aby się zawsze śmiała z Mikołajka
jak mała dziewczynka,
nawet jak już będzie stare pudło,
czyli jeszcze parę latek

„Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery
Co tu dużo mówić, śledziłam losy Anny Shirley z zapartym tchem, przez wszystkie dziewięć tomów. Dalsze to dla mnie już inna opowieść, nie poczułam mięty.

Tomek na tropach Yeti” Alfreda Szklarskiego
Moja przygoda z Tomkiem Wilmowskim rozpoczęła się od czwartej części serii, bo tę akurat miała moja Mama. Książka urzekła mnie swoją egzotyką, przedstawianym w niej światem, który był tak odległy i tajemniczy. A przekleństwa bosmana Nowickiego to gratka sama w sobie;)

„Bezgrzeszne lata” Kornel Makuszyński
Książka słońcem napisana. Ciepła, wciągająca, radosna. Cudowne wspomnienie.

„Wędrówka Joanny” Ewa Szelburg-Zarembina
Ciężka książka. Przygnębiająca i smutna, a jednak wciągnęła mnie bardzo. Przeżywałam losy bohaterki, kibicując jej z całych sił. Doceniałam przy tym jak lekkie, dobre i proste mam życie, i ile miłości jest wokół mnie.

„Bądź zawsze dobry” Zsigmont Moricz
Losy małego Misziego Nilasza, ucznia węgierskiego gimnazjum. Następna opowieść, która pozwala docenić to co mamy. Przeczytałam ją kilka razy. Co ciekawe, nie znam nikogo, kto by ją czytał – poza odbiorcami mojego egzemplarza. A szkoda, bo warto.

 „Drewniany różaniec” Natalia Rolleczek
Kolejna pozycja wagi ciężkiej. Sierociniec prowadzony przez siostry zakonne, w okresie międzywojennym. Piekło na ziemi, bolało straszliwie… Tym bardziej, że to wspomnienia autorki.

„Kochana rodzinka i ja” Natalia Rolleczek
Ta sama autorka, zupełnie inny utwór. Judyta, nastolatka chcąca uchodzić za starszą niż jest, naiwnie pakująca się kolejne kłopoty. Przesympatyczne. Przeżywałam, a jakże:)

 „Mity Greków i Rzymian” Wandy Markowskiej
znałam na pamięć, zanim w szkole zaczęliśmy przerabiać „Mitologię” Jana Parandowskiego. Ciężko było mi się przestawić, zdecydowanie wolałam styl Markowskiej. To nie jest suchy opis poszczególnych mitów, ale barwna, emocjonująca historia, wciągająca opowieść z mnóstwem bohaterów, zdecydowanie nie czarno-białych.

„Spóźnieni kochankowie” William Wharton
Co ciekawe, wywarła na mnie większe wrażenie niż „Ptasiek”, skądinąd świetny, tego samego autora. Temat, który dla mnie, wówczas może siedemnastoletniej dziewczyny był wybitnie trudny, autor podjął w sposób tak delikatny, tak ujmujący, że, dla mnie wówczas, niemal magiczny.

Krystyna córka Lavransa” Sigrid Undset
Gdy trafiła w moje ręce, nic o niej nie wiedziałam. O autorce też wcześniej nie słyszałam, tymczasem Undset w 1928r. otrzymała Nagrodę Nobla (cyt. za niezapomniany opis skandynawskiego średniowiecza). Pamiętam jak przeżywałam losy tytułowej bohaterki. Złościłam się na nią, żałowałam, współczułam. Emocje kipiały.

„Blaszany bębenek” Günter Grass
Miałam wątpliwości czy wymieniać ten tytuł. Nie jest to pozycja, po którą miałabym ochotę jeszcze kiedykolwiek sięgnąć. Męcząca, pamiętam, że opuszczałam fragmenty. Chwilami obrzydliwa, groteskowa. Ale utkwiła mi w pamięci, więc uwzględniam.

„Zabić ptaka” Ewy Ostrowskiej
Nastoletnia córka po śmierci matki. Książka bolesna, momentami naprawdę rozrywająca serce. Mądra. Nie obyło się bez łez…

„Kwiat pustyni. Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku” Waris Dirie, Cathleen Miller
Niektórych spraw, dotyczących innych kultur, nie zrozumiemy nigdy. Dla mnie to, co spotkało Waris, nigdy nie powinno przydarzyć się żadnemu dziecku, dziewczynie…  Po raz enty: jakie ja mam lekkie, cudowne życie! Znowu emocje.

„Najpiękniejsza para piersi na świecie” Roland Topor
Uwielbiam Topora, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jego pomysły, absurdalne, czarne poczucie humoru wzbudza śmiech, a zarazem wywołuje zadumę. I zawsze zaskakuje.

Żyje się tylko raz, lepiej więc utrzymywać ze sobą dobre stosunki.”
Roland Topor, „Dziennik Paniczny”

„Imię róży” Umberto Eco
Jedna z powieści, po które mam zamiar sięgnąć ponownie. Czytałam niemal nie oddychając. Przy okazji: jeden z fajniejszych kawałków Iron Maiden, Sign of The Cross, był inspirowany książką.

„Sto lat samotności” Gabriel García Márquez
Jak wyżej, powrót planowany. Pomieszanie rzeczywistych bohaterów ze światem, w którym nie wiadomo co jest prawdą, a co pokręconą rzeczywistością czy może kompletną fikcją. Pamiętam urywki, pojedyncze obrazy.

„Paragraf 22” Joseph Heller
Wojna w krzywym zwierciadle. Świetne.

„Rok 1984” George Orwell
Dla mnie po prostu genialne. Pomysł myślozbrodni… Przerażający.

„Folwark zwierzęcy” George Orwell
Jak wyżej. Wszelkie formy systemów totalitarnych napawają mnie lękiem. Najstraszliwsze w nich jest to, że ludzie tak łatwo dają się omamić. Gdy do nich dotrze w co się gra, jest już za późno. A przecież miało być tak pięknie.

Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych.
George Orwell, „Folwark zwierzęcy”

„Reportaże afrykańskie” Bogdan Szczygieł
Książka inna niż te powyżej. Wciągające reportaże lekarza -podróżnika. Nie było Internetu, człowiek uczył się świata z książek. Ciekawe, odkrywcze i z dużą dawką poczucia humoru, mimo, że nie zawsze było do śmiechu.

Przypominają się kolejne tytuły… Tylko, że w ten sposób nie uda mi się skończyć;)

Ale wspomnieć muszę  „Jeżycjadę” Małgorzaty Musierowicz, która towarzyszyła mi przez niemal całe liceum. Tu pozwolę sobie ma małą prywatę: Kresko kochana, pamiętam:)

Kultowego „Buszującego w zbożu” J. D. Salingera chyba przeczytałam za późno. Młodzieńczy bunt miałam już za sobą, więc opowieść nie była dla mnie manifestem. Owszem, czytało się fajnie, lekko, czasem było zabawnie, czasem poważnie. Umieszczam tytuł, bo, mimo upływu lat, książkę zapamiętałam.
I cytatem z „Buszującego” zakończę:

Dopiero wtedy wiem, że mnie książka naprawdę zachwyciła, jeżeli po przeczytaniu myślę o jej autorze, że chciałbym z nim się przyjaźnić i móc po prostu telefonować do niego, ile razy przyjdzie mi ochota.

6 komentarzy

  1. Widzę te tytuły i przed oczami mam mnóstwo scen, historii, ale i wydarzeń z lat mojej młodości, tamtych wzruszeń, wspomnień, gdy czytałam większość z tych książek. Jeszcze dołożyłabym do tej listy Karola Maya (kochałam Winnetou), Złoto Gór Czarnych Szklarskich i Trzech Muszkieterów Dumasa.
    Czytaniem na szczęście można się zarażać, uwielbiam te stosy książek na półkach, szafkach i stolikach u mnie, u moich córek. Cóż z tego, że to siedlisko kurzu…
    Mądrze prawisz, Gospodyni, a gusta czytelnicze mamy zbliżone (to też sobie nieco tej mądrości odksiążkowej pouzurpuję ;))

    Olinda
    1. Właśnie, zapomniałam o Winnetou i Muszkieterach! I przypomniałaś mi w ten sposób Tecumseha, całą serię Okonia, też się zaczytywałam:)
      PS. Masz rację, to zaraźliwe, na szczęście taka zaraza mile widziana. Cieszę się, że odbierasz to podobnie.

  2. Czytałem to wszystko. Ale prawda jest taka, że nie zachowujesz się, jak matka Polka. Kto to widział, żeby czytać książki i jeszcze się tym chwalić – to jest wywyższanie się ponad poziomy i okazywanie lekceważenia suwerenowi. A Orwell przewidział przyszłość, która teraz się dzieje. A ta ścianoksiążka wygląda imponująco.

    pm3
    1. Zacznę od końca – dziękuję za skomplementowanie „ścianoksiążki” (swoją drogą fajne słowo:)), a skoro się chwalić – jej fragmentu. Co do Orwella, czasem miewam podobne odczucia. A podsumowując, hmm… nie wpadłabym na takie wnioski. Widocznie książki za mało poszerzyły mi horyzonty myślowe 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *