„Przekrój”, pismo do którego mam wielki sentyment, które czytali moi rodzice i dziadkowie, publikuje cykl pt. „Opowieści z czasów zarazy”.
Z radością dzielę się z Wami swoim artykułem „Po burzy wychodzi słońce”, który został opublikowany w tej serii na stronie przekroj.pl.

Bezpośredni odnośnik do artykułu zilustrowanego przez Igora Kubika, znajdziecie pod tym linkiem:

https://przekroj.pl/spoleczenstwo/po-burzy-wychodzi-slonce-opowiesci-z-czasow-zarazy-masza-grander

Po burzy wychodzi słońce

Wkrótce minie rok, odkąd zamieszkał z nami nieproszony gość. Przyzwyczailiśmy się do niego jak do niemiłego sąsiada. Oswoiliśmy. Spowszednieli nam lekarze w strojach kosmonautów, spowszedniały komunikaty o chorych i zmarłych. Powszednieje nam zaraza, nie pierwsza i nie ostatnia zapewne. Doświadczamy habituacji, osłabienia intensywności odbioru bodźców wskutek ich natłoku; nasza normalność ewoluuje. Nie mamy wyjścia, w końcu życie trwa teraz, nie odwiesimy go na kołku do czasu, aż skończy się pandemia.

***

Luty: Przyjaciółka wróciła z Rzymu, z tej okazji spotykamy się we włoskiej restauracji. Knajpę prowadzą rodowici Włosi, którzy dopiero co przylecieli z Lombardii. Jest wesoło, ale popatrujemy ciut podejrzliwie. W Polsce nikt nie choruje, kto wie jednak, co czai się za rogiem. Mąż mówi, że może za rok będziemy śmiali się z samych siebie i dzisiejszego strachu, po czym, zanim udaje nam się wznieść toast za tę złotą myśl, kończy: „Nie dlatego, że nic się nie wydarzy. Wprost przeciwnie”.

Marzec: Lockdown brzmi nieco tajemniczo niczym Blackout z Łowcy androidów. Bardziej ekscytująco niż fakt, że w trzech sklepach nie udaje mi się kupić makaronu i papieru toaletowego. Poza tym kwarantanna jawi się atrakcyjnie, jak to nowość i nieznane: cała rodzina w domu, dzień w dzień. Ciiii, tata pracuje. A to, że mama pracuje, to nie łaska?

Kwiecień: Wielkanoc z rodziną na Zoomie. Nielegalne spacery po lesie wywołują dreszczyk emocji. Na ulicach pustki, trochę dziwnie, trochę strasznie. Na fali świątecznych przemyśleń doceniam ciszę, spokój, możliwość oddechu. Mam wrażenie, że Ziemia się zatrzymała, a przynajmniej zwolniła bieg. Ona doskonale sobie bez nas poradzi, ale – jak na razie – my nie poradzimy sobie bez niej.

Maj: Mam dosyć. Doba jest za krótka.

Czerwiec: Z utęsknieniem czekam na koniec roku szkolnego. Wraz z jego nadejściem Polska dzieli się na dwie, niemal równe części. „Niemal” to w tym przypadku słowo nader istotne.

Lipiec: Pandemia? Jaka pandemia? Tak, coś było, ale nie dotarło nad Bałtyk. Obawy docierają tymczasem w okolice Kujaw. Z rodzicami widzę się w przelocie na tarasie u brata.

Sierpień: Ląduję z synem na półtora tygodnia w szpitalu, z zupełnie niemodnego powodu. Covidowe obostrzenia są namiastką poczucia, czym jest odebranie człowiekowi wolności.

Wrzesień: „A lato było piękne tego roku”; Gałczyński nie chce wyjść z mojej głowy. Wiem, nieadekwatne. Zamiast cieszyć się z rozpoczęcia roku szkolnego, czuję, że coś jest nie tak. Nie ma akademii, występów. Stęsknione za sobą dzieciaki z trudem utrzymują nakazany dystans, gubiąc raz po raz maseczki. Wreszcie grzecznie wchodzą do szkoły, dezynfekują ręce. Nie widzę tego w przyszłości, wyobraźnia uparcie podpowiada mi stos tłukących się w czasie przerwy szczęśliwych Mikołajków. Aha, wyjść na przerwę nie będzie. Tyle w teorii.

Październik: Praktyka zwycięża. Pierwszy uczeń z wynikiem pozytywnym: pierwsza kwarantanna. Powrót do szkoły. Trzy dni i bach, pada na nauczyciela; druga kwarantanna nakłada się już na nauczenie zdalne. Uff, dzieci w domu, niczego nie przyniosą. Żeby nie było nudno, kolejną kwarantannę funduje nam głowa rodziny.

Listopad: Szaro, buro i ponuro, poza czerwienią błyskawicy. Po raz pierwszy nie idziemy we Wszystkich Świętych na cmentarz. U dzieci sprawdzian za sprawdzianem, córa siedzi na szkolnym Teamsie prawie do 17. Syn pierwszy raz w życiu nie choruje jesienią.

Grudzień: Święta inne niż wszystkie. Kameralne. Jesteśmy szczęśliwi, że mamy siebie. Jest o czym rozmawiać, do kogo się przytulać, z kim kłócić, godzić i się całować. Pierwszy raz w życiu nie widzę się w Boże Narodzenie z rodzicami.

Styczeń: Nowy Rok, nowa nadzieja. Nadzieja, że będzie lepiej, tam, gdzie było źle, a gdzie było dobrze – nie będzie gorzej. Orzeźwiający łyk szampana pozwala głęboko odetchnąć i spojrzeć w przyszłość z podniesioną głową. Nieproszony gość boleśnie daje o sobie znać. Pierwszy pogrzeb w rodzinie.

***

Cykliczność. Dzień – noc, lato – zima, narodziny – śmierć. I od nowa.
A po burzy wychodzi słońce.

***

Słońca Kochani!
Wasza Masza

Foto: Larisa Koshkina / Pixabay
Tekst: Masza Grander

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *